9 czerwca 2015

Kotlety mielone z tartymi ziemniakami

Nigdy nie sądziłam, że coś niezwykłego może być w smażonym kotlecie mielonym. A jednak! Otóż dawniej na Podlasiu (ale też w innych regionach, bo ziemniak, tudzież kartofel, bądź jak kto woli - pyra, to słowiańskie dobro) do wszystkiego dodawano ziemniaki. Ludzie co roku sadzili je w ilościach, domyślam się, szalonych, były więc dostępne przez cały rok. Przechowywano je w piwnicach podziemnych, gdzie nie traciły ani wartości odżywczych, ani swej jędrności. Syciły i dawały siłę. 
Świętej pamięci babcia mojego męża dodawała starte na tarce surowe ziemniaki do mielonego mięsa. Takie kotlety były lżejsze, mniej zbite i dlatego "można zjeść ich więcej" - słowa mojego teścia. Tradycję babci kontynuuje teściowa, a teraz również ja.
Z kolei moja mama robiła pyszne mielone z piersi z indyka. Jej przepis jest zawsze moją bazą, z tym, że ja wybieram mięso wieprzowe lub mieszam wieprzowe i wołowe, a teraz dodaję zieleninę z ogródka i oczywiście ziemniaki :)


Składniki:
- 1 kg mięsa świeżo zmielonego (pół na pół wieprzowego i wołowego)
- 2 jajka
- 1 duża cebula
- 4 średniej wielkości obrane ziemniaki
- 0,5 szklanki bułki tartej
- pęczek świeżego koperku
- pęczek natki pietruszki
- sól i pieprz do smaku
- bułka tarta do obtoczenia kotletów
- olej do smażenia

Wykonanie:
W misce umieszczamy mięso, wbijamy jajka. Cebulę i zieleninę szatkujemy i dodajemy do reszty. Do naczynia z bułką tartą dodajemy letnią wodę w takiej ilości, by bułka napęczniała i utworzyła miękką, wilgotną masę. Ziemniaki obieramy i trzemy na tarce na drobnych oczkach. Wszystko mieszamy i doprawiamy. Formujemy kotleciki, obtaczamy w bułce tartej i smażymy na oleju bardzo powoli na złoty kolor.






A u nas tak się sprawy mają:




W długi weekend dni na podlaskich wsiach były naprawdę pracowite. Pogoda sprzyjała suszeniu trawy na łąkach. Zapach skoszonej trawy i suchego siana unosił się wszędzie. I krajobraz nieco się zmienił. Na łąkach leżą bele i paczki siana, po ulicach jeżdżą ciągniki z załadowanymi przyczepami. Pamiętam, że kiedyś każdy odgłos przejeżdżającego traktora bardzo działał mi na nerwy. Teraz to codzienność do której przywykłam szybciej, niż się spodziewałam. I zrozumiałam do tej pory, że łatwiej jest stać z boku i przyglądać się pracy rolnika, niż samemu pracować. Póki co siebie samej nie widzę w tym zawodzie, zdecydowanie wolę zaszyć się w kuchni ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz